copywriting 2creo10 - Magdalena Kawka: na półmetku człowiek robi się bardziej świadomy siebie

Magdalena Kawka: na półmetku człowiek robi się bardziej świadomy siebie

W maju ukazała się Pani nowa książka „Pora, pora burz”, kilka dni temu trafiła do księgarń powieść „Rzeka zimna”, ale zadebiutowała Pani w 2010 r. powieścią pod tytułem „Sztuka latania” i od tej pory regularnie Pani publikuje. Czym dla Pani jest pisanie? Pracą, przygodą, drogą…?

Zapewne wszystkim po trochu. I w dużej mierze chyba nałogiem. Nie jestem systematyczna, nie mam planu wydawania corocznie nowej powieści, zdaję się na to, co życie i natchnienie przyniosą. Trudno mi się zmusić do pisania, nie zapełniam codziennie kilku kartek, ale mimo to w głowie proces twórczy trwa nieustająco.

Kiedy zaczęło się Pani pisanie?

Książki zaczęłam pisać siedem lat temu. I od razu zaczęłam je wydawać. Sama nie wiem, jak to się stało, że nie miałam z tym większych problemów. Zawsze więcej bólu kosztowało mnie napisanie niż wydanie, choć wiem, że czasem z wydaniem są kłopoty. Zdarzały się małe zastoje, ale to nic w porównaniu z tym ile energii i emocji pochłania proces twórczy. Każdą kolejną książkę piszę coraz dłużej. Już nie frunę przez strony, nie przelewam każdej, chwilowej myśli na papier, uważając, że jest „złota”, nie piszę wszystkiego, co właśnie wpadnie mi do głowy. Właściwie tylko „Sztuka latania” była taką radosną, nieświadomą twórczością. Wtedy jeszcze nie bałam się białej kartki i ponaglająco migającego kursora.

Szuka Pani pomysłów na fabułę i bohaterów, czy też inspiracja pojawia się nagle pod wpływem wydarzenia albo spotkania bądź też nadchodzi powoli, krok po kroku?

Piszę wtedy, kiedy mam coś do powiedzenia. Inspiracją może być wszystko: jakaś myśl, spotkanie, zdarzenie. Inspiracją do mojej ostatniej książki „Pory westchnień, pory burz” były losy mojej babci w przedwojennym Lwowie. Inspiracją do „Tuż za rogiem” napisanej wspólnie z Robertem Ziółkowskim były nasze niekończące się rozmowy i kłótnie. „Wyspę z mgły i kamienia” napisałam, bo się zakochałam w Krecie i wielokrotnie tam wracałam. Właściwie książka tam właśnie powstała. Kiedy pisałam „W zakątku cmentarza…” miałam przed oczami piękny, stary cmentarz w moim rodzinnym miasteczku, schowany za wysokim murem, na który jako dzieci lubiliśmy się zakradać i wyobrażać sobie, jak też może wyglądać życie pod ziemią.

Czy rozpoczynając nową książkę, ma Pani gotową, zamkniętą fabułę i wizję bohaterów, czy też historia kołem się sama toczy, a bohaterowie prowadzą Panią za pióro?

Mam zarys, ale nigdy do końca nie wiem, jak będzie wyglądał „produkt ostateczny”. Pisanie to żywy proces , dzieje się na bieżąco, zmienia. Lubię moich bohaterów. Przywiązuję się do nich, ale gdy zbyt długo ze sobą przebywamy zaczynają być męczący. Mam wrażenie, że z każdą kolejną książką umiem coraz sprawniej z nimi postępować. Już nie pozwalam im na samowolę. Owo fascynujące doświadczenia, gdy bezkrytycznie podąża się za wykreowanymi przez siebie bohaterami i pokornie spisuje wszystko, co wyprawiają, jest charakterystyczne dla początkujących autorów, zachwyconych wytworami własnej wyobraźni. To przyjemne uczucie, ale często prowadzi donikąd. Tak rodzą się rozmowy o niczym, urywają się wątki, a charaktery postaci rozmywają w powodzi moich niekontrolowanych emocji. Bohaterów trzeba lubić, ale należy dać im tyle swobody, ile się zaplanuje. A potem wyrzucić z głowy, bo pukają już do niej następni.

Czasem, jak w przypadku książki „Pora westchnień, pora burz”, rozgrywającej się we Lwowie w latach trzydziestych i czterdziestych, pisanie musi poprzedzić Pani pracą źródłową, np. przeglądaniem archiwalnych zdjęć, przywoływaniem wspomnień dziadków… Czy odkrywanie świata, który przeminął było przyjemnością, czy żmudnym wstępem do pisania?

Przyjemnością. Zatraciłam się w tamtym świecie i uświadomiłam sobie wtedy, jak mało o nim wiem, ile tam nieodkrytych kart, wątków, emocji. Ludzie odeszli, ale na szczęście pozostały po nich dokumenty, wspomnienia, pamiętniki. Cieszę się, że mogłam przybliżyć czytelnikom Lwów moich dziadków. To musiało być niesamowite miasto, kosmopolityczne, otwarte, wesołe. Zanim zaczęły się narodowościowe animozje Polak chodził do Żyda na piwo pod rękę z Ukraińcem.

Czytałam, że szczególnym sentymentem darzy Pani książkę „W zakątku cmentarza czyli koniec ,wieczności”. Dlaczego?

Bo to szczególna dla mnie książka. Powstała po śmierci kogoś bliskiego. Chciałam jakoś ten temat oswoić i dlatego napisałam powieść pod hasłem czarnego humoru i groteski. Moi czytelnicy porównują jej klimat do filmów Tima Burtona i dla mnie to jest ogromny komplement. Akcja toczy się na cmentarzu, jej bohaterowie nocami wychodzą z grobów i żyją sobie życiem bardzo podobnym do tego, jakie wiedli przed śmiercią. Kłócą się, zakochują, plotkują, zwołują zebrania w ruinach starego zamku. Z oczywistych względów nieco im trudniej: Poeta samobójca nie ma na czym zapisywać swoich wierszy, więc wygrzebuje w śmietniku kartony po zniczach, Artystka ubolewa nad nadwątloną urodą i kiedy tylko może zaczaja się w krzakach i kradnie z torebek odwiedzających kosmetyki, Maryś i Górnik, których wiecznie suszy, snują się pomiędzy nagrobkami w nadziei, że może znajdą jakąś nie do końca opróżnioną butelczynę… Życie po życiu naprawdę bywa trudne.

Pojawiły się w niej elementy horroru i groteski. W najnowszej powieści „Rzeka zimna” istotny jest wątek kryminalny. Czy to znaczy, że lubi Pani eksperymenty?

Nie wiem, czy to eksperymenty, to raczej konsekwencja moich pomysłów. Gatunków literackich i stylistycznych możliwości jest takie mnóstwo, że doprawdy nie warto trzymać się jednego.

Pani niektóre książki są klasyfikowane jako literatura kobieca. Co Pani o tym sądzi?

W ogóle nie lubię etykietek, choć rozumiem, że są potrzebne. A że literatura kobieca? Rozumiem, że ma pani na myśli dość lekceważący wydźwięk tego określenia. No cóż, nigdy nie będę pisać jak mężczyzna, bo nim nie jestem. Myślę, że problem z umiejscawianiem literatury kobiecej jest jedynie zwierciadłem, w którym odbija się szerszy problem: roli kobiety w kulturze, w społeczeństwie. To normalne, że jesteśmy spychane na pozycje, na których tkwiłyśmy przez wieki, a teraz nagle zachciało nam się w kosmos lecieć. I ja się nawet nie dziwię mężczyznom, że mają z tym problem. Świat przez lata był przez nich zdominowany, więc niby dlaczego mieliby tak łatwo oddać ten dyktat? Musimy być mądre i pokazać, że wcale nie chodzi nam o władzę. Chcemy zaprosić ich do naszego świata, innego, ale równie wartościowego. Pokazać, że jest wart uwagi, że możemy otworzyć im oczy na sprawy, których nie widzą albo nie rozumieją, albo na inne tych spraw aspekty, bo są inaczej skonstruowani. Proszę zauważyć, że bardzo długo kobiety były jedynie czytelniczkami, tworzenie literatury było męską domeną. Jeszcze w XIX w. te, które chciały pisać artykuły, czy książki musiały to robić pod męskimi pseudonimami, bo nie do pomyślenia było, by porządna kobieta zarabiała piórem. Tak więc teraz przeżywamy swoisty boom i wśród dobrej i wartościowej literatury tworzonej przez kobiety jest mnóstwo chłamu, kiczu i gniotów i to właśnie on w dużej mierze przyczynia się do pejoratywnego zabarwienia hasła „literatura kobieca”. Ale myślę, że to w pewnym sensie naturalny mechanizm. Gorzej, że rosną nowe pokolenia, które tym kiczem nasiąkają i wątpliwe, żeby kiedyś umiały sięgnąć po coś wartościowego.

Los wielu bohaterek Pani powieści powiązany jest z losami i wyborami ich sióstr, matek, córek, innych kobiet. Czy skupienie uwagi na kobiecych relacjach wynika z doświadczeń, np. zawodowych, czy też ten świat jest po prostu Pani bliski, a może ciekawszy niż związki damsko-męskie?

Nie skupiam się wyłącznie na kobiecych relacjach, choć rzeczywiście zajmują ważne miejsce w moim pisaniu. Może nastał taki czas. Myślę sobie, że kiedyś nie ceniłam kobiet, to mężczyźni byli w moim życiu zawsze na pierwszym miejscu. Wydawali mi się zawsze bardziej dorośli, jacyś tacy ważniejsi, lepiej osadzeni w rzeczywistości, poważniejsi. Musiałam mieć bardzo zaniżone poczucie własnej wartości, bo całą wczesną młodość chciałam im dorównać, jakby to oni wyznaczali standardy. Dziś mi to na szczęście przeszło i czerpię ogromną przyjemność z kobiecych relacji.

Powiedziała Pani kiedyś, że „Poszukiwanie własnej tożsamości zwyczajowo zarezerwowane jest dla mężczyzn (…)”, a od kobiet wymaga się rozsądku i trwania w powinności. Ale Pani bohaterki stoją zwykle na rozstaju, przyglądają się sobie i swojemu życiu na półmetku…

Właśnie dlatego, że na półmetku człowiek robi się bardziej świadomy siebie, bardziej refleksyjny. Już się tak nie spina, nie musi nikomu udowadniać, że nie jest wielbłądem. Julia, bohaterka „Wyspy z mgły i kamienia” dopiero po pięćdziesiątce tak naprawdę zaczyna świadome życie, podejmuje odważne decyzje. Dopiero, kiedy wypada z zaklętego koła obowiązków, wychowywania dzieci, gonienia za każdym dniem – zaczyna myśleć kim jest i o co jej w życiu tak naprawdę chodzi. Chciałam pokazać, że Julia przed niczym nie ucieka, nie szuka lepszego życia dlatego, że czuje się nieszczęśliwa. Jest może trochę zmęczona, wypalona, ale przede wszystkim dochodzi do wniosku, że po prostu nie chce dalej tak żyć. Przypomina sobie swoje dawne marzenia, rozmowy z ojcem, pasjonatem starożytności i uświadamia sobie, że to ostatni dzwonek, żeby zobaczyć miejsca, o których całe życie marzyła. Jest w korzystnej sytuacji, spienięża kamienice po babci, z wynajmu których przez długi czas żyły jej córki. Ma w sobie odwagę, ale również mnóstwo wątpliwości, rozterek. Niestety, niewiele znam takich kobiet. Julia to czysty wymysł mojej fantazji. Kto wie, może to podświadoma projekcja mojego alter ego?

Rozpoczyna Pani nową książkę. Co Pani czuje – ekscytację, stres, radość, mus? Czy pisze Pani zgodnie z falami natchnienia, czy też narzuca sobie dyscyplinę?

Kiedyś wydawało mi się, że należy czekać na wenę, że nie można siadać do pisania, gdy w głowie pustka i próżno szukać w niej choćby śladów natchnienia. Dziś myślę, że natchnienie jest przereklamowane. Zdarza się, oczywiście, ale gdyby tylko w takich momentach człowiek brał się za robotę, nigdy w życiu niczego by nie skończył. Większość moje pracy pisarskiej, to po prostu:
A) żmudne stukanie w klawiaturę,
B) zamyślenia, które trwają czasem chwilę, czasem pół dnia,
C) mozolne dopasowywanie słów,
D) odnajdywanie w sobie potrzebnych emocji,
E) niekończące się wertowanie dostępnych materiałów,
F) błądzenie po internecie i nieustanne pilnowanie się, żeby nie zbaczać na ścieżki niezwiązane z tematem,
G) i wreszcie – wieczna obawa, że nigdy w życiu tego nie skończę 
Do pisania potrzebna jest systematyczność i narzucenie sobie jakiejś dyscypliny. To pomaga. Nawet jeśli początkowo nie mam ochoty wchodzić w świat bohaterów, zdarza się, że gdy się zmuszę – potem idzie jak z płatka. Jednak nie zawsze się udaje, bo z dyscypliną u mnie krucho i naprawdę ciężko mi się zmusić do czegoś, na co nie mam ochoty.

Jak długo trwa proces tworzenia powieści, np. jak długo powstawała książka „Rzeka zimna”?

„Rzeka zimna” powstała w niecały rok, co jak na mnie jest całkiem dobrym wynikiem, bo ja piszę bardzo długo. Często miewam syndrom przenoszonej ciąży i nie mogę już patrzeć na bohaterów. Wtedy robię sobie kilka tygodni przerwy, bo inaczej chyba bym ich wszystkich uśmierciła. „Porę westchnień…” pisałam prawie trzy lata i mimo, że lubię tę książkę – naprawdę chwilami miałam jej już dość. Dlatego, żeby trochę odetchnąć, w międzyczasie napisałam „Tuż za rogiem” – powieść współczesną o zupełnie innej tematyce.

I wreszcie jest… pachnąca farbą, z Pani nazwiskiem na okładce. Jakie to uczucie?

Miłe, ale po którejś z kolei – wielkich emocji już nie ma. Wszystko, co miałam jej oddać już oddałam w trakcie pisania: radość, strach, niepewność… Może dlatego, że gdy się ukazuje, ja jestem już myślami przy następnej.

Na Pani blogu przeczytałam: „W moim rodzinnym domu książki były czymś tak oczywistym jak chleb i korniszony (…)… Nie mam wątpliwości, że w domu Pani dzieciństwa czytało się książki… Kto świat literatury przed Panią odkrył?

Nikt. Sama go sobie odkrywałam, korzystając z obszernej biblioteczki moich rodziców i dziadków. Oczywiście jak każdemu dziecku czytano mi bajki w dzieciństwie, ale najbardziej lubiłam czytać sobie sama. Moi rodzice byli zapracowani i niezbyt czujną uwagę zwracali na mój dobór lektury. Na szczęście.

Czy zdarza się Pani zatęsknić za jakąś książką dzieciństwa i ją po raz kolejny przeczytać?

Czasem mi się zdarza, ale to są ryzykowne powroty. Zmieniamy się, dorastamy, brak nam już tego dziecięcego zachwytu, który sprawiał, że książki jaśniały, jak światło. Falę powrotów przeżyłam kilka lat temu przy moim synku, któremu czytałam swoje ulubione bajki. I to był jedyny udany powrót, bo zobaczyłam je na nowo dziecięcymi oczami.

Pani domowa biblioteka pewnie jest bogata. Pani ulubione tytuły, ukochani autorzy, mistrzowie słowa?

Kiedyś czytałam wszystko, co wpadło mi w ręce. Miałam apetyt na wiele rzeczy, od Dostojewskiego, poprzez Balzaca, Prousta i Hrabala aż po Hemingwaya, Bułhakowa i sama już nie pamiętam, kogo jeszcze. To był taki czas i takie środowisko, że wszyscy się snobowaliśmy na czytanie. Wtedy powiedzieć, że się nie czyta, to tak, jakby publicznie przyznać się do tego, że się człowiek moczy w nocy. Dzięki temu przeczytałam mnóstwo klasyki, poległam jedynie przy Joyce. Na szczęście już dawno opuścił mnie ten rodzaj ambicji, żeby znać WSZYSTKO. Dziś z przyjemnością sięgam po Rachel Cusk, Joyce Carol Oates, Majgull Axelsson. Długo byłam pod wrażeniem „Jedwabiu” Alessandro Baricco. Nieodmiennie lubię Virginię Woolf, ale moją największą, literacką miłością już na zawsze pozostanie Herbert.

Czy wraca Pani do przeczytanych książek, czy też każda przeczytana jest zamkniętym rozdziałem?

Są książki, służące wyłącznie rozrywce i do tych nie wracam, choć się przy nich dobrze bawię, ale są takie, które trzeba smakować powoli, nie spiesząc się, inaczej na każdym etapie życia. Dla mnie takim twórcą, jest Herbert. Od wielu lat w trudnych chwilach sięgam również po Topora i jeszcze mnie nie zawiódł.

Cytat na czas oczekiwania na Pani kolejną powieść…

Przepraszam, ale kompletnie nie mam głowy do cytatów. Może najlepiej niech każdy czytelnik pomyśli w tym miejscu o jakimś swoim ulubionym, a ja zapraszam już niedługo na kolejny tom „Pory westchnień, pory burz”.

Magda Kaczyńska dla matras.pl

Magda
dwacreo@dwacreo.pl