copywritin19 2creo - Książki - wywiad: Dla wolności gotowe były zaryzykować wszystko...

Książki – wywiad: Dla wolności gotowe były zaryzykować wszystko…

Książki – wywiad

Jesienią ukazała się nowa książka Anny Herbich, autorki bestsellerowych „Dziewczyny z Powstania” i „Dziewczyny z Syberii” – „Dziewczyny z Solidarności”. Sukces Solidarności był możliwy dzięki tysiącom kobiet. Niektóre po prostu pracowały, by utrzymać rodzinę, wychowywały dzieci i wspierały swoich mężczyzn w walce o sprawiedliwość. Inne działały w opozycji, ryzykując utratę rodziny, a czasem zdrowia czy życia. Dzisiaj są bezimienne, w większości zapomniane przez historię, na której kartach zapisano dokonania mężczyzn. Książka Anny Herbich „Dziewczyny z Solidarności” oddaje im głos. Pozwala wyjść z cienia.

W wywiadach wspomina Pani, że inspiracją do napisania książki „Dziewczyny z Powstania” były opowieści babci. Czy jej powstańcze wspomnienia towarzyszyły Pani przez lata? Lubiła ich Pani słuchać?

Odkąd byłam małą dziewczynką, babcia opowiadała mi o powstaniu, o gehennie, jaka rozegrała się na ulicach naszego miasta. Babcia nie mówiła jednak dużo o sobie, o swoim bohaterstwie – uratowała z powstania dziecko, i swoją babcię. Jej opowiadania dotyczyły raczej mojego dziadka, jego trudnego wyboru – już pierwszego dnia powstania wyprowadził swoją drużynę z Warszawy. Wiedział, że z jednym pistoletem przypadającym na kilkunastu młodych chłopaków nie ma szans w starciu z uzbrojonymi po zęby Niemcami. Bardzo lubiłam jej słuchać, choć dopiero przy okazji pisania „Dziewczyn z Powstania” dowiedziałam się więcej o przeżyciach samej babci.

Pani dziadek – w imię obowiązku wobec Ojczyzny – poszedł się bić w Powstaniu, zostawiając swoją żonę z trzymiesięcznym synem. Moja ciocia, która przeżyła Powstanie z trójką dzieci, z których najmłodsze miało miesiąc i której mąż zginął, powiedziła mi kiedyś z żalem, że jak się ma dzieci nie wolno iść na barykady. Zastanawiała się Pani nad takimi wyborami?

Trudno na takie pytanie odpowiedzieć. Mój dziadek miał tyle szczęścia, że zarówno powstanie, jak i całą wojnę przeżył. Dzięki temu urodził się mój tata, dzięki temu na świat przyszłam ja. Gdyby dziadek zginął, nie mogłabym teraz na to pytanie odpowiedzieć. Z drugiej strony jednak przeważająca większość żołnierzy to przecież byli ojcowie i mężowie. Gdyby wszyscy zdezerterowali, nie byłoby wojska i nie miałby kto walczyć.

Czy słuchając babci, doszła Pani do wniosku, że spojrzenie kobiet na powstańczą rzeczywistość jest inne niż męskie – w akcentach, niuansach, emocjach, i dlatego postanowiła je Pani zaprezentować?

Oczywiście. Kobiety inaczej patrzą nie tylko na powstanie, ale i na wojnę. Dla kobiet bitwa to nie tylko walka na barykadzie z karabinem w ręku. To również walka o przetrwanie swoich dzieci, to walka o jedzenie, o to, żeby móc powstańcom nieść sanitarną pomoc. Moim zadaniem było pokazać, że bohater może być również kobietą, i to w niestandardowym wymiarze, nie tylko jako sanitariuszka albo łączniczka. Tylko właśnie jako matka chroniąca swoje dzieci przed zagładą.

W książce opisała Pani historie 11 kobiet, które przeżyły Powstanie Warszawskie. Dlaczego 11 i dlaczego akurat tych 11 historii?

Liczba jest dosyć przypadkowa. Początkowo wywiadów przeprowadziłam więcej, ale w trakcie pisania książki część z pań się wycofała. Starałam się zawrzeć w książce doświadczenia różnych kobiet, nie tylko tych z Armii Krajowej, ale i z pośród ludności cywilnej. Kobiet z różnych dzielnic powstańczej Warszawy, kobiet z różnych rodzin – ziemiańskich, arystokratycznych, inteligenckich i robotniczych. Chodziło mi o różnorodność poglądów i doświadczeń, którą staram się zawrzeć w każdej z moich książek.

Jak bohaterki „Dziewczyn z Powstania” przyjęły Pani książkę, a potem jej wielką popularność?

Bardzo się cieszą z tego, że książka cieszy się tak dużym zainteresowaniem. Kiedy rozmawiamy – wciąż utrzymujemy kontakt – mówią mi, że co jakiś czas zaczepia ich sąsiad albo znajomy na ulicy i mówi, że czytał o nich w mojej książce. To bardzo miłe, zarówno dla moich bohaterek, jak i dla mnie.

A co skłoniło Panią do napisania kolejnej książki – „Dziewczyny z Syberii”, opisującej losy kobiet zesłanych do łagrów…

Już podczas pracy nad pierwszą książką doszłam do wniosku, że rola kobiet w historii Polski jest marginalizowana. Ich przeżycia wydają się czymś mniej ważnym, marginalnym. Dlatego we wszystkich trzech książkach starałam się pokazać przełomowe dla Polski wydarzenia oczami pań. „Dziewczyny z Syberii” to dziesięć opowieści Polek, które przeżyły sowieckie deportacje. Były w kołchozach, więzieniach, straszliwych łagrach na Workucie. Przeszły przez piekło. Temat deportacji jest w mojej rodzinie żywy, dużo się o tym mówi. Moja ciocia, Zofia Chońska, której dedykowałam tę książkę, zmarła w Teheranie już po wydostaniu się z tej „nieludzkiej ziemi”.

Można powiedzieć, że to ostatnie chwile, by o tym czasie mogli opowiedzieć uczestniczki tamtych wydarzeń. To tak strasznie dotknięte przez historię pokolenie odchodzi...

Dlatego musimy zrobić wszystko, żeby zdążyć jeszcze z nimi porozmawiać. Uważam, że nikt lepiej nie opowie o wojnie niż osoba, która widziała ją na własne oczy. Żadne opasłe historyczne opracowania nie zastąpią relacji naocznego świadka.

Ogniwem łączącym bohaterki „Dziewczyn z Syberii” jest doświadczenie zesłania. Co je jeszcze łączy… wewnętrzna siła, odwaga, miłość?

Zdecydowanie, wszystkie bohaterki łączyła odwaga i wewnętrzna siła, która nie pozwoliła im się poddać. Jedna z moich bohaterek, pani Stefania Szantyr-Powolna, obiecała sobie, że przez dziesięć lat pobytu w łagrze nie uroni ani jednej łzy. Słowa dotrzymała, mimo że kilka razy o mało co nie straciła życia. Bardzo ciężko pracowała fizycznie, przerzucając łopatą kilku metrowe zaspy śnieżne. Taka postawa wymagała wyjątkowego hartu ducha, i wyjątkowej odwagi. Można powiedzieć, że dziewczyny z Syberii wyniosły ją z domu, bo przecież było to pokolenie córek, których ojcowie walczyli w bitwie 1920 roku.

Janina, Stefania, Danuta, Alina, Natalia, Weronika, Grażyna, Barbara, Zdzisława … Ich przeżycia wojenne i późniejsze losy są różne. Czy to znaczy, że historia to w rzeczywistości suma osobistych przeżyć pojedynczych ludzi?

Tak, historia państwa to suma milionów historii indywidualnych. Narody nie są bowiem monolitami. Składają się z jednostek. I to właśnie jednostki i ich losy są najciekawsze. Starałam się to właśnie pokazać, pisząc wszystkie trzy moje książki: „Dziewczyny z Powstania”, „Dziewczyny z Syberii” i „Dziewczyny z Solidarności”.

To niezwykle poruszająca książka. Czy mierzenie się z tym zagadnieniem zmieniło Panią?

Na pewno mnie wzmocniło. Dodało mi siły i pozwoliło docenić to, co mam. To, że mogłam urodzić swoją córeczkę w komfortowych warunkach, a nie takich jak bohaterka „Dziewczyn z Powstania”, pani Halina Wiśniewska, która urodziła syna 1 sierpnia 1944 roku. Trzy godziny przed godziną „W”.

Czy dlatego sięgnęła Pani po kolejny temat – losy kobiet czasów Solidarności, które opisała Pani w „Dziewczyny z Solidarności”?

Przyjrzenie się roli kobiet w „Solidarności” było naturalną konsekwencją moich dwóch poprzednich książek. Pisząc o roli kobiet w przełomowych dla Polaków doświadczeniach, nie sposób ominąć tego tematu. Jeśli do tego ruchu należało dziesięć milionów Polaków, połowa z nich stanowiła przecież kobiety.

Większość czołowych postaci Solidarności stało się później znanymi politykami, wielu dalej odgrywa kluczową rolę w naszym państwie. Członkiń Solidarności nie widać w Sejmie i Senacie. Dlaczego?

Przykładem mogą być choćby obrady Okrągłego Stołu, przy którym siedziała zaledwie jedna kobieta. A przecież w „Solidarności” było ich niemal tyle samo co mężczyzn. Kobiety nie wypinały piersi po medale, nie upominały się o swoje zasługi. Może wynika to z ich skromności? A może z większej przebojowości mężczyzn, i z tego, że uważali, że do polityki kobiety nie powinny się mieszać? Efektem jest pokutujący mit o „Solidarności” jako o ruchu wyłącznie męskim, który kojarzy się z Lechem Wałęsą i z innymi czołowymi działaczami, a nie na przykład z Anną Walentynowicz, Aliną Pieńkowską czy z Joanną Gwiazdą.

Według jakiego klucza dobierała Pani bohaterki do „Dziewczyn z Solidarności”?

Starałam się pokazać pełen wachlarz postaci, nie tylko wywodzących się z różnych środowisk, ale również należących do różnych pokoleń. Na kartach „Dziewczyn z Solidarności” znalazły się więc opowieści znanych działaczek, takich jak Joanna Gwiazda czy Olga Krzyżanowska. Jedną z bohaterek jest też Jadwiga Staniszkis, jedyna kobieta wybrana do grupy doradców Komitetu Strajkowego w Gdańsku. Oprócz tych najbardziej znanych kobiet w „Solidarności” działały setki tysięcy zwykłych szeregowych członkiń. Ich przeżycia były często nie mniej dramatyczne niż przeżycia kobiet, których nazwiska znalazły się później na pierwszych stronach gazet. W mojej książce można przeczytać choćby dramatyczną historię pani Janiny Wehrstein, urodzonej przed wojną ziemianki, która została brutalnie skatowana przez zomowca podczas stanu wojennego. A także opowieść Beaty, która została aresztowana przez SB na kilka tygodni przed maturą.

Czy któraś z bohaterek, któraś z opowiedzianych historii jest szczególnie dla Pani ważna?

Wszystkie bohaterki są dla mnie ważne. Duże wrażenie, i to dotyczy wszystkich moich książek, robią na mnie historie matek. Choćby pani Izabelli Lipniewicz, która trafiła do więzienia na niecałe dwa lata, zostawiając w domu dwóch malutkich synków.

Jak dzisiaj żyje się bohaterkom Pani książki?

Nie wszystkim udało się ułożyć sobie życie. Pani Chmielowska, która przez niecałe dziewięć lat była ścigana przez SB listem gończym, za walkę z komunistycznym rządem zapłaciła bardzo wysoką cenę. Rozpadło się jej małżeństwo, nie mogła pożegnać się z matką ani pójść na jej pogrzeb. Na wiele lat stała się po prostu niewidzialna. Wykluczona z życia. Mimo to, niczego nie żałuje. Walkę, którą toczyła, wygrała.

Czy nowa Polska, o którą walczyły, spełniła ich oczekiwania?

Nie wszystkich. Niektóre panie są rozczarowane rządami „grubej kreski” Tadeusza Mazowieckiego. III RP nie przeprowadziła choćby pokazowych procesów czołowych działaczy komunistycznych, z generałem Czesławem Kiszczakiem na czele. Inne panie uważają, że nie powinniśmy przywiązywać do tego takiej wagi, że najważniejsza była odbudowa. W mojej książce chciałam pokazać, jak bardzo zdania są podzielone. Że nie wszyscy przyjęli Okrągły Stół jako ostateczne rozliczenie z komuną.

Męskie spojrzenie na historię Solidarności, czyli robotnik strajkujący w fabryce, mężczyźni walczący z ZOMO podczas demonstracji. Jaki jest kobiecy punkt widzenia?

Kobiety również organizowały strajki, demonstracje i głodówki. Wydawały podziemną antykomunistyczną prasę, były narażone na internowania, aresztowania i represje ze strony aparatu władzy. One też były bite pałami przez ZOMO pod stocznią. Jedna z moich bohaterek, pani Janina Wehrstein, po takim starciu miała założone na głowie aż siedemnaście szwów. Kobiety były bardzo dzielne, robiły to samo, co mężczyźni, a jeszcze dodatkowo musiały martwić się o swoje dzieci i rodzinę. SB była wobec nich bezlitosna.

Czy potrafi Pani sobie wyobrazić wybór między zdradzeniem przyjaciół i swoich przekonań a groźbą utraty własnych dzieci? Czy ktokolwiek w ogóle ma siłę, żeby dokonać takiego wyboru?

Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak zachowałby się w takiej sytuacji. I nie można nikogo w takiej sytuacji potępiać ani oceniać.

Jakie są Pani dalsze plany pisarskie. Kobiety z Wołynia, kobiety z Legionów, kobiety z jakiego zakrętu naszej historii?

Jest jeszcze wiele ciekawych kobiecych tematów, przez nikogo nieopisanych. Nie mogę zdradzić szczegółów, bo nie chcę psuć niespodzianki moim czytelniczkom i czytelnikom, ale na pewno w dalszym ciągu będę pisać o kobietach.

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Czy mogłaby się podzielić Pani wspomnieniami świątecznymi z rodzinnego domu i refleksją o tym, czym obecnie jest dla Pani świąteczny czas…

Ze świąt spędzanych u babci, która pochodzi z Wołynia, pamiętam dwa wigilijne stoły: dziecięcy i dorosły. Potrawy, takie jak pieróg podawany do barszczu pieczony w brytfannie, albo kutia, czyli tradycyjny postny kresowy deser: pszenica z makiem i z bakaliami. I koniecznie z opłatkiem. Oraz opowieści o tym, jak spędzało się święta przed wojną, na Wołyniu. Bardzo miło te opowieści wspominam. Cieszę się, że będę mogła przekazać je swoim dzieciom.

Rozmawiał(a): Mateusz Kaczyński

Magda
dwacreo@dwacreo.pl