Era wolnomyślicieli, buntowników się skończyła. W ogóle era ludzi idących pod prąd umarła śmiercią naturalną. Ale ci którzy zostali, nie dają o sobie zapomnieć. Na przykład taki Pan Stasiuk.

Andrzej Stasiuk. Zawsze głodny, zawsze niepokorny

Nie znam wielu dobrych, wciąż oddychających polskich pisarzy. Wróć. Takich, co słowem potrafią oczarować i zniewolić, znajdziemy kilku. Nawet więcej niż kilku. Nie ma za to wielu wyrazistych polskich pisarzy. Wróć, wróć, wróć. Co znaczy wyrazistość w erze wizerunkowych magików, którzy i z owieczki potrafiliby zrobić Smoka Wawelskiego. Inaczej, nie zostało wielu pisarzy obdarzonych jajami i wolną wolą. Takich, którym nikt nie wmówi, że białe jest białe, a czarne czarne… czy jakoś tak. Era wolnomyślicieli, buntowników się skończyła. W ogóle era ludzi idących pod prąd umarła śmiercią naturalną. Ale ci którzy zostali, nie dają o sobie zapomnieć. Na przykład taki Pan Stasiuk.

A kimże jest ten cały Stasiuk? Szczerze? Cholera go wie. Wiem, nie tak to powinno brzmieć. Powinny teraz padać wielkie, wzniosłe słowa typu niepokorny, buntownik, wichrzyciel, głos myślących inaczej… Jego przeciwnicy dodaliby pewnie do listy: lump, nieuk i grafoman. Może inaczej. Andrzej Stasiuk jest pisarzem, dramaturgiem, eseistą, biznesmenem… Ble ble ble, to tylko słowa. Puste już niestety dźwięki, tyle razy zmielone na marketingową papkę. A więc kim on w końcu jest? Chyba właśnie Andrzejem Stasiukiem, tylko albo aż. Jest sobą. A to już coś w świecie plastikowych Barbie, Kenów i tak ładnie prezentujących się marketingowych gęb. Jest sobą. Żyje jak chce, mówi jak chce, pisze co chce. I na tym właściwie moglibyśmy zakończyć…

…ale tego nie zrobimy. Powinienem teraz zacytować pisarza twierdzącego, że wszedł w literaturę polską kuchennymi schodami. Cóż, mi to bardziej przypominało otwarcie frontowych drzwi. Z fajką w gębie i podniesioną głową. Zadebiutował wstrząsającą książką Mury Hebronu, inspirowaną półtorarocznym pobytem w więzieniu spowodowanym dezercją z wojska.

To nie jedyny trudny moment w jego życiu. Podobno od dziecka świat miał z nim problem. To znaczy on robił, co uważał za słuszne, a reszta świata miała z tym problem. Nie ukończył żadnej szkoły średniej, za to z kilku zdołano go wyrzucić. W latach osiemdziesiątych zaangażował się w „Ruch Wolność i Pokój”, pacyfistyczną organizację sprzeciwiającą się władzy komunistycznej. I właśnie z powodu swoich poglądów zdezerterował z wojska i trafił do więzienia. Buntownik? To smutne, jeżeli żyjemy w czasach, w których każdą osobę mającą odwagę działać zgodnie ze swoim sumieniem nazwiemy buntownikiem.

Po odbyciu wyroku, zamiast wrócić do rodzinnej Warszawy, wyjechał na południe, w Beskid Niski. Nikt, kto nie odwiedził tych stron, nie zrozumie ich niezwykłości. Krainy zarastających pastwisk, zasypiających na zawsze wsi i ludzi wciąż pamiętających najciemniejsze karty polskiej historii. Akcję Wisła. Jeszcze przed wojną żyli tu Polacy, Ukraińcy, Łemkowie, Żydzi… Zamiast wrócić do wielkiego, cywilizowanego miasta, wolał wybrać życie w starej, przedwojennej, łemkowskiej chacie. Pięknej i urokliwej jak każda inna chyża, jednak pozbawionej prądu i zasięgu. Dziś, po wielu latach, dalej żyje w Beskidzie Niskim.

Oddalenie od cywilizacji i brak zasięgu nie przeszkodziły mu w zostaniu całkiem udanym biznesmenem. Wraz z żoną założył Wydawnictwo Czarne, zajmujące się publikacją i promocją literatury środkowo-europejskiej. O ile pisarstwo środkowo-europejskie jakoś mnie osobiście nie rusza, to ciągłe wydawanie najlepszych polskich i zagranicznych reportaży już tak. Za to ostatnie jestem mu niezmiernie wdzięczny. Choć sam, co stwierdza w licznych wywiadach, uważa się za domatora, nie potrafi żyć bez podróży. Ale jak to zwykle ze Stasiukiem bywa, zamiast jak cała Polska iść na Zachód, z uporem maniaka prze na Wschód. Najlepiej do miejsc odludnych, dzikich i nieskalanych stadami turystów: „Co ja będę w tłumie chodził, Boże drogi! Nic gorszego niż wakacje w tłumie. Gdzie ja mam jechać na wakacje, nad polskie morze? Wolę na pustynię w Pamirze, żeby odpocząć!”. To właśnie w czasie podróży narodziło się kilka jego fascynujących dzieł. Warte wspomnienia są szczególnie Jadąc do Babadag czy Dojczland.

Właśnie, „dzieł”. W końcu nie życiorysem czy przedsiębiorczością zasłynął Stasiuk, lecz piórem. A słowem potrafi obracać jak mało kto. Chwilę musieli poczekać czytelnicy po premierze „Murów Hebronu” na kolejne próbki talentu Stasiuka. Trzy lata później ukazały się jego Biały kruk i Opowieści galicyjskie, na których podstawie nakręcono świetny film „Wino truskawkowe”. „Opowieści galicyjskie” to poetycko-reporterska historia mieszkańców Beskidu: ich prosty i przewidywalny świat PGR-owskiej rzeczywistości umiera pod ciosami rodzącego się kapitalizmu. Do Beskidu jeszcze wielokrotnie w swojej twórczości wracał, ale nie zabrakło w niej także miejsca dla rodzinnej Warszawy, która pojawia się w Dziewięciu czy zbiorze opowiadań Grochów.

Stasiuk nie ogranicza się tylko i wyłącznie do prozy. Oprócz krótkiego tomiku „Wiersze miłosne i nie”, jest autorem kilku dramatów. Szczególnie naśmiewająca się ze stereotypów narodowych „Słowiańsko-germańska tragifarsa medyczna” odbiła się szerokim echem w świecie literatury.

Mateusz Kaczyński dla matras.pl

Magda
dwacreo@dwacreo.pl