Wywiad z Januszem Szostakiem

Wywiad z Januszem Szostakiem

Wywiad z Januszem Szostakiem, autorem książki „Urwane ślady”.

Zajmuje się Pan tematyką kryminalną – jako dziennikarz i autor książek oraz jako założyciel i prezes fundacji Na Tropie, której celem jest wsparcie policji i rodzin w poszukiwaniach osób zaginionych oraz niesienie pomocy ofiarom przestępstw. Co Pana zainspirowało do założenia fundacji?

To było przy okazji sprawy Iwony Wieczorek, którą zresztą dość późno się zainteresowałem, bo dopiero w 2013 roku. Badając tę sprawę, zauważyłem, że bliscy zaginionej 19-latki pozostali bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony policji czy też innych służb. Natomiast stali się obiektem zainteresowania osób, które na tej sprawie chciały zarobić, różnego rodzaju szarlatanów oraz detektywów. Później zwróciłem uwagę na inne podobne sprawy związane z zaginięciami, które trafiały do mojej redakcji magazynu Reporter, i tam również ten schemat się powtarzał: rodziny zaginionych były zdane właściwie tylko na siebie, nie było nikogo, kto chciałby ich wesprzeć. Pomyślałem, że warto byłoby stworzyć organizację, która będzie pomagać czynnie w przypadku zaginięcia i wspierać rodziny zaginionych oraz ofiary tego typu przestępstw. Tak zrodziła się idea Fundacji Na Tropie.

Fundacja zajmowała się wieloma sprawami, w tym zaginięciami Iwony Wieczorek i Ewy Tylman. Czy może się Pan podzielić jakąś ogólną refleksją na temat działań policji i prokuratury w przypadku tych zaginięć?

Według mnie w obu w tych przypadkach śledztwa były prowadzone tak, aby nigdy się nie wyjaśniły. Aby prawda o tym, co się stało, nie dotarła do opinii społecznej. Na szczęście nie do końca to się udało i być może wkrótce poznamy prawdę o obu tych niewyjaśnionych do końca sprawach.

Jakie poszukiwania prowadzą Państwo obecnie?

Jest ich bardzo wiele. Zajmujemy się zwykle sprawami beznadziejnymi, to znaczy takimi, które wydarzyły się przed wieloma laty i trudno dotrzeć do jakichkolwiek śladów. Tych spraw jest dużo, między innymi zaginięcie w 1997 roku 10-letniej Andżeliki Rutkowskiej czy Marzeny Cichockiej – zaginionej dwa lata później 22-letniej mieszkanki Sochaczewa. Od kilku tygodni szukamy także szczątków Joanny Gibner, 23-latki, która została zamordowana i utopiona przez męża w 1996 roku w jeziorze pod Olsztynem. Pracujemy też nad sprawą Dominiki Paćkowskiej, 17-latki z Płocka, która wyszła z domu w Wielki Piątek 2015 roku i prawdopodobnie utopiła się w Wiśle. Zajmujemy się także zaginięciem Kingi Kozy, która zniknęła w sierpniu ubiegłego roku, a dzień po tym jej mąż popełnił samobójstwo. Takich spraw jest dużo więcej, jako że nasi wolontariusze, których mamy we wszystkich regionach Polski, prowadzą wiele z nich we własnym zakresie, jak choćby sprawę Adriana Dudka, zaginionego w grudniu ubiegłego roku rapera z Brodnicy.

Pana aktywność jako prezesa Fundacji i dziennikarza wymaga nawiązywania relacji z rodzinami ofiar, ogarniętymi rozpaczą, bezradnymi w obliczu nieszczęścia, samotnymi. Jak udaje się Panu udźwignąć bezmiar nieszczęścia?

Rozmowy z bliskimi zaginionych, to jest najtrudniejsze w tej pracy. Pozostają one na długo w mojej pamięci. W ich czasie muszę bowiem, mimo rozpaczy bliskich zaginionej osoby, wydobyć z nich jak najwięcej informacji. Często są to bardzo intymne wiadomości. Staram się też pocieszyć, wesprzeć słowem, bo jest to bardzo istotne dla tych osób. Niestety, niekiedy są też takie sytuacje, że muszę odmówić pomocy, gdyż nie jestem w stanie podjąć się jakiegoś określonego zadania. To są dla nas najbardziej bolesne chwile, gdy nie możemy pomóc. Ostatnio zwróciła się do nas o pomoc mama Bruno Muschalika, studenta z Karkowa, zaginionego w Indiach. Niestety, nie posiadamy ani środków, ani jakichkolwiek możliwości, żeby podjąć działania w tamtym rejonie. Właśnie najtrudniej jest mi odmawiać pomocy.

Kontaktuje się Pan również z potencjalnymi sprawcami lub ich otoczeniem. Jakie emocje Panu towarzyszą?

Ja nie kieruję się w tej mojej aktywności emocjami. Staram się dotrzeć do prawdy, a emocje temu nie sprzyjają. Niekiedy dzięki temu udaje mi się nakłonić do zwierzeń nawet najbardziej zdeklarowanych przestępców, co niekiedy pomaga rozwikłać jakąś sprawę.

Miał Pan kiedyś poczucie, że może być Pan sam poważnie zagrożony, bo za bardzo zbliżył się Pan do prawdy, staje na drodze czyimś interesom. Musi Pan radzić sobie z naciskami i groźbami?

W ostatnich latach zdarza to się coraz rzadziej. Chociaż miałem przypadek, że zabito mi psa i wiem, że zrobili to przestępcy po moich publikacjach. Sporo takich zdarzeń miałem w latach 90. Zajmowałem się między innymi ludźmi, którzy prawdopodobnie stoją za zabójstwem Jarosława Ziętary. Ja miałem więcej szczęścia, gdyż zniszczono mi tylko samochód. Podejmując się takiej działalności, trzeba liczyć się z tym, że nie wszystkim będzie ona na rękę. Ja to biorę pod uwagę i zachowuję odpowiednie środki bezpieczeństwa.

Fundacja działa od 2016 roku, ale w dziennikarstwie śledczym specjalizuje się Pan od wielu lat. Co dla Pana jako dziennikarza śledczego jest najważniejsze? Prawda, wydarzenia, adrenalina, a może człowiek… Innymi słowy, co powoduje, że zaczyna Pan zgłębiać jakąś sprawę?

Najważniejsi są dla mnie ludzie, ich tragedie, dramaty i potrzeba, którą w sobie mam od zawsze, aby pomagać słabszym, skrzywdzonym, ofiarom przestępstw. To powoduje, że zajmuje się taką, a nie inną tematyką.

Jest Pan pasjonatem pracy dziennikarskiej, ale to nie pasja sprawia, że jest Pan skuteczny. Co Pana motywuje? Jak Pan pracuje?

Tak jak powiedziałem wcześniej, motywuje mnie chęć pomocy ludziom. Zwłaszcza tym, którym nikt inny nie chce lub nie potrafi pomóc. O tym, jak pracuję długo, by można opowiadać, ale niech to pozostanie moją tajemnicą.

Zobacz także>
Więcej>

Magda
dwacreo@dwacreo.pl