Podróż. O czym piszemy? Prezentujemy wybrane opisy, artykuły, wywiady i projekty graficzne, reklamy, layouty, loga, menu oraz opisujemy ważne zagadnienia z branży.

Przemysław Oberżyświat o Rajdzie Wenecja-Pekin, o książce i o sensie podróżowania

W 2015 r. konwój ośmiu samochodów wyruszył z Wenecji do Pekinu śladami Marco Polo, by po 28 dniach podróży dotrzeć do stolicy Państwa Środka. Zapisem tej przygody – rajdu Wenecja-Pekin 2015 zorganizowanego przez Klub Discover 4×4 – jest pasjonująca, pięknie ilustrowana książka Wenecja-Pekin. Być jak Marco Polo… Przewodnik autorstwa Przemka Osuchowskiego, reportażysty, fotografika, laureata pierwszego Polskiego Pulitzera, który od kilkudziesięciu lat włóczy się po świecie, a od kilku pod szyldem Klubu Discover 4×4 organizuje wyprawy dla innych, szukających początku i końca świata. Obecnie organizuje drugą edycję Rajdu Wenecja – Pekin 2017. Więcej zdjęć i informacji jest na stronie www.wenecja-pekin.pl

Marco Polo dotarł do Chin po kilku latach podróży. Panu droga z polskiej Wenecji do Pekinu zajęła 28 dni. Różnica na miarę różnicy czasów?

Zapewniam, że wiele bym oddał za podróż dłuższą, staranniejszą, kontemplacyjną, ale prywatne ciągoty musiałem podporządkować grupie ponad dwudziestu osób, które na Rajd Wenecja – Pekin namówiłem. Mimo to proszę pamiętać, że z tego Pekinu jeszcze trzeba do domu wrócić więc cała wyprawa trwa zwykle około dwóch miesięcy. Zwykle… bo to nie pierwsza i, mam nadzieję, nie ostatnia nasza po Azji samochodowa włóczega. A wielkiemu Polo możemy najwyżej w pokorze stopy z podróżnego pyłu obmywać.

Jak Pan sądzi, zostało coś – oprócz krajobrazu – z tego świata, który mógł obserwować Marco Polo?

Bardzo niewiele. Szczególnie na szlakach odwiedzanych przez turystów prowadzonych przez biura podróży. My tych popularnych tras unikamy. Szukamy własnej prawdy. No i nawet tego prawdziwszego „krajobrazu” też jest coraz mniej. Sławna pustynia Takla Makan przecięta już jest kilkoma wstążkami asfaltu. Szyby wiernicze i instalacje naftowe też brutalnie zmieniają ten obszar. W dodatku Chińczycy potrafią przez środek pustyni raz w roku „przetoczyć” miliony hektolitrów powodziowej fali. Mimo to ciagle więcej prawdy o Azji Środkowej odnajdziemy na bezdrożach Tadżykistanu lub Ujgurii niż w Pekinie lub Wenecji.

Rajd, przygoda, spotkanie, po prostu podróż? Czym była dla Pana ta droga i czy dotarcie do celu jest jedynym wyznacznikiem sukcesu wyprawy?

Dotrzeć do serca Państwa Środka mają wszyscy. My się nie ścigamy! Rajd byłby dla mnie niedoskonały, gdyby wszyscy nie spotkali się na mecie, w Pekinie. I gdyby uśmiechnięci nie wrócili do domów. Z kolei każdy uczestnik takiej wyprawy powinien „w sobie” szukać celu i sensu takiego poznawania świata. Klasyfikacja rajdowa jest formą niewinnej, ale inspirującej zabawy.

W wyprawie 2015 roku uczestniczyli ludzie reprezentujący różne pokolenia. Byli wśród nich: 4-letni maluch i człowiek mogący być jego pradziadkiem… Czy ta wielopokoleniowość coś zmieniła? Była utrudnieniem czy bogactwem wynikającym z różnicy doświadczeń?

Od ponad dekady organizuję wyprawy pozornie ekstremalne. I od początku staram się pokazywać uczestnikom i kibicom, że wiek i doświadczenie podróżnicze w rozsądnym towarzystwie nie są przeszkodą. Z małymi dziecmi byliśmy i w bazie himalaistów pod Mount Everestem lub Pikiem Lenina. W rodzinnym gronie przemierzamy piaszczyste i kamieniste pustynie. Po autentycznych bezdrożach w Kazachstanie i Mongolii włóczymy się bez kontaktu z „cywilizacją”. Bariery są w naszych głowach! A obecność seniorów lub dzieci wzmacnia w nas odpowiedzialność, tolerancję. Dzieci są cudownymi współpodróżnikami.

Konwój ośmiu samochodów, kilkadziesiąt osób o różnym temperamencie, zachwyty poznawanym światem, ale też zmęczenie i czasem stres… Jak nad tym wszystkim zapanować? Co jest najważniejsze dla powodzenia takiego przedsięwzięcia?

Lata doświadczeń uczą, że nawet obiad jest smaczny, tylko gdy zjedzony w dobrym towarzystwie. Z podróżą jest tak samo. Staramy się wzajemnie poznać przed startem. Bywa, że komuś mówimy „nie”. Trudny partner lub partnerka mogą posuć zabawę wszystkim pozostałym. Bywają też problemy wewnątrz załóg, czasem na przykład małżeństwa zabierają z sobą w podróż tyle napięcia i niewyjaśnionych spraw, że do wybuchu dochodzi gdzieś w świecie. I wracają osobno… Wielką natomiast wartością jest, że przy takiej okazji podróżnej poznajemy marzycieli nam podobnych.

Czy coś Pana zaskoczyło?

Po świecie włóczę się od prawie 30 lat więc ostatnio zaskakiwany jestem częściej w Polsce niż w egzotycznych regionach. Może dlatego na ogół dziwię się – za każdym razem od nowa! – że wcale my Polacy nie jesteśmy tacy fajni, jak nam się wydaje. Gościnność, tolerancja, poczucie humoru, chęć pomagania innym nie jest zarezerwowana tylko dla rzymskich katolików znad Wisły. A bardzo często bywa, że po takiej podróży wracamy zawstydzeni. Wszyscy nas na przykład pytają, czy jest na wschód od nas bezpiecznie? Żyjemy stereotypami! Nigdy auta nie okradziono nam ani w Rosji, ani w Kirgizji, natomiast w Polsce zdażyło sie to już kilka razy.

Moment, smak, obraz, które zapadły Panu najbardziej w pamięci?

Cholernie trudne pytanie. Bo tych wyjątkowych momentów jest bardzo dużo. Z przymrużonym okiem powiem: moment – szczęście to start, gdy wszystko już jest załatwione i przekręcamy kluczyk w stacyjce; smak – jagnięce szaszłyki w Pamirze; obraz – wschód księżyca nad kazachskim stepem i zachód słońca nad jeziorem Song Kul w Krgizji.

Tylko podróż przez tysiące kilometrów czy także podróż w głąb siebie?

Mogę mówić chyba tylko za siebie. Zwykle pierwsze egzotyczne podróże przytłaczają ilością wrażeń, ale już po dwóch, trzech tygodniach myślami jesteśmy częściej przy bliskich niż gdy jesteśmy z nimi w domu. Podróże uczą dystansu, przywracają właściwą perspektywę tego co ważne lub nieistotne. W miejscach odległych w siebie też zaglądamy z większym spokojem. Każda podróż to mentalna przerwa w banalnej życiowej gonitwie. I to wcale nie musi być jazda samochodem nad Pacyfik. Tych samych odkryć dokonujemy w trakcie weekendowych wycieczek w Beskidzie, albo przy okazji spacerów nad Wisłą.

Jak się z takiej podróży wraca do domu?

W pośpiechu! Ale mija kilka tygodni od powrotu i… stopy swędzą… Znów chce sie wyruszyć. Domownicy patrzą na mnie wtedy niezbyt życzliwie.

Co skłoniło Pana do napisania książki? Po co? Dla kogo? W Pana książce relacja z wyprawy to przecież pretekst do opisania świata.

Zdecydowało… lenistwo. Gdy ruszam w wiekszą włóczegę, nie wysyłam pocztówek, a dzięki internetowi, mogę pisać „listy powielane”, czyli ten sam list mogę wysłać do kilku osób. I czasem uzbiera sie tego kilkadziesiąt stron. Wiec bliscy namówili mnie do uporzadkowania tych opisów i przemysleń. Z kolei dziennikarska przeszłość pozostawiła mi nawyk przekazywania maksimum informacji nawet przy okazji nostalgicznych rozważaniach. „Skrzywienie zawodowe”, mam nadzieję, pożyteczne.

„Tylko idiota nie chciałby tego świata zobaczyć. Tylko dureń nie starałby się istoty tego podzielonego świata zrozumieć.”. A jednak większość ludzi wybiera bezpieczne i znajome oazy dla turystów i nie widzi potrzeby ich opuszczenia…

To niestety wina mediów. Karmią odbiorców ostrymi wrażeniami, sensacjami, brutalizmami. A świat nie jest czarno-biały. Między czernią preferowaną przez media i bielą naszych marzeń jest cała masa odcieni pośrednich. Zapewniam, że wakacje w Rosji lub w Iranie to fantastyczna sprawa! Chciałbym, żeby lektura tej książeczki właśnie zachęcała do odkrywania osobistych prawd o świecie.

Stukając palcami w klawiaturę, jesteśmy w stanie w kilka sekund odwiedzić nawet najbardziej niedostępne miejsca na Ziemi. Na mapie nie ma już białych plam. W każdym zakątku naszej planety ktoś kiedyś postawił stopę. Czy jest jeszcze sens podróżować, odkrywać, marzyć o nieznanym?

Oczywiście. To trochę jak ze smakowaniem wina. Ta sama zawartość kieliczka będzie opisana przez różne osoby zupełnie inaczej. Jesteśmy indywidualni, nie tacy sami. Cudza opinia powinna być jedynie materiałem porównawczym, zachętą do szukania osobistych puent.

Plecak, aparat fotograficzny i 80 krajów na wszystkich kontynentach. Różne kultury, religie, ustroje, krajobrazy… Najbardziej zaskakujące doznanie, najbardziej poruszające zdarzenie, najbardziej zapadający w pamięć obraz, najgłębsze przeżycie?

Mam nadzieję, że to „naj” jeszcze przede mną! Wierzę, że ciągle będę odkrywał cudowniejsze „brzegi”. Nie tylko w Azji, nie tylko w Polsce. Porządkuję właśnie swoje amerykańskie impresje, dwa tygodnie temu siedziałem przy ognisku na Alasce, miesiąc temu łowiłem dorsze tuż obok domu Ani z Zielonego Wzgórza na atlantyckiej Wyspie Księcia Edwarda. Mam nadzieję, że zanim znów wyruszę szlakiem Marco Polo, złoże w wydawnictwie książkę „amerykańską”. Pewnie będzie gruba, a fotografii znów będzie kilkaset.

Podróże przyniosły Panu więcej pytań czy jednak więcej odpowiedzi – o sens życia i kondycję świata?

Kondycja jest moim zdaniem fatalna. Wszyscy bez namysłu biegniemy, myślimy rzadko i powierzchownie. Nie zwracamy uwagi na to co za rogiem. Nie myślimy o innych, choć inni przez dziesięciolecia poświęcali wiele życzliwej uwagi nam. Polski stosunek do migrujących nieszczęśników jest haniebny. Zapomnieliśmy, że to my przez 200 lat byliśmy narodem uchodźców. Nie ruszając się z domu raczej tego nie zweryfikujemy. Również jeżeli w domu nie będziemy przyjmować innych wędrowców. Cieszyłbym się gdyby Polacy chętniej poznawali przynajmniej swych sąsiadów. Graniczymy z siedmioma państwami i w ogóle ich nie znamy!

„Gdy zacząłem czytać, świat okazał się cudownie większy. Dla małego Polaka był raczej niedostępny, ale był!” Czy przeczuwał Pan wówczas, że uda się Panu prowadzić wędrowne życie?

Ależ skąd! Marzeń nie można było zabronić, ale ograniczenia paszportowe i finansowe paraliżowały. Cieszmy się więc przemianami ostatnic dekad. Kawa na Dworcu Centralnym w Warszawie jest droższa niż na Manhattanie. Benzyna w USA i Rosji o połowę tańsza niż u nas. No i świat cudownie się skurczył. Wszędzie jest blisko. Ci którzy urodzili się w tak dostępnym świecie, nie doceniają tego. Jestem oczywiście szczęściarzem, który dał szczęściu szansę. Ma to swoją cenę, pewnie mam gorszą lodówkę, telewizor, dywan lub garnitur niż większość rodaków. Ale czuję się mimo to bogatszy!

Nie tęskni Pan czasem za spokojnym, uładzonym życiem, w którym jest czas na bliskie spotkanie, zatrzymanie, celebrowanie zwykłych czynności?

Ja staram sie tak właśnie podróżować ;)))) Szukam spokoju w podróży. W domu, przed telewizorem tylko się irytuję. Szczególnie ostatnio. Ale gdy skupiam się na parzeniu kawy nad ogniskiem, przyjaciele się ze mnie śmieją… Ja, gdy zaniesie mnie daleko stąd, ciągle jestem u siebie! Nawet gdy to jeszcze świat nowy, odkrywany, nierozpoznany. Rozmowa z pasterzem u podnóża Karakorum jest często bardziej inspirująca niż kawa wypita z politykiem, aktorzyną lub noblistą.

Zgadza się Pan z powiedzeniem „podróż nie potrzebuje uzasadnień”?

Zgadzam? Autora tych słów najchetniej bym zamordował! To zdanie napisał Nicolas Bouvier, 60 lat temu, a miał wtedy ledwie 24 lata. Ja odkryłem tę prawdę jako facet z siwizną. Myślę, że dużo trudniej wytłumaczyć się z tego, czemu domu nie opuszczamy.

10 lat podróży… Tyle zobaczyłem czy, cholera, tyle jest jeszcze do zobaczenia?

Przepraszam za banał, ale żyjemy oczywiście za krótko, żeby wszedzie zdążyć… Dlatego z roku na rok coraz bardziej sie spieszę do miejsc, których poznanie jest wyzwaniem czysto fizycznym. Zwiedzanie Aten, Londynu, Berlina zostawiam sobie na starość. Teraz gnam tam, gdzie czesto się spocę lub nadwyrężę. Jeszcze pare lat mam zamiar nosić dobytek na plecach, sypiać na piachu, na mchu, pod gwiazdami w sensie dosłownym. Daleko od lotnisk, dworców, bankomatów, centrów handlowych, sklepów z pamiątkami. I chcę tam zabierać innych. Niekoniecznie tylko młodszych.

Pana kolejne wyprawowe plany? Co chciałby Pan pokazać spragnionym podróżniczej przygody?

Dalej chcę penetrować szlaki Marco Polo. Ale z takim samym apetytem na „nieznane”. W 2017 roku ruszymy dwoma grupami i dwoma trasami. Krótszą przez Rosję i ambitniejszą przez Turcję, Iran, Afganistan. Tam są też dobrzy ludzie. Szczegóły planów są na stronie www.wenecja-pekin.pl. A teraz spędzam ostatnie ciepłe dni nad Piławą. Jest równie pięknie jak na Jukonem.

Co na zachętę dla tych, którzy nie wierzą, że mogą, że potrafią wyruszyć w drogę:)

… może słowa starej piosenki? Chyba wszyscy pamietają fragment:

„Wsiąść do pociągu byle jakiego,
Nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet,
Ściskając w ręku kamyk zielony,
Patrzeć jak wszystko zostaje w tyle”.

Cóż prostszego, niż zamiast śpiewać, spróbować? Wierzę też, że wątpiący przeglądając na kanapie literaturę podróżną dostąpią wielu dobrych wrażeń. Marzenia przecież nic nie kosztują! Więc… miłej lektury!

Mateusz i Magda Kaczyńscy dla matras.pl

Magda
dwacreo@dwacreo.pl